Stworzenie filmu traktującego o sprawach wiary jest bardzo trudne. Niestety udowadniają to kolejni twórcy, którzy w większości przypadków nieudolnie starają się przenieść na język filmu duchowe przemiany, przeżycia czy wreszcie objawienia bohaterów. Przyczyna może być bardzo prosta – duchowość nie jest zazwyczaj spektakularna, totalnie namacalna i widowiskowa, a raczej tajemnicza, intymna, rozgrywająca się głęboko w umyśle, sercu i duszy człowieka. Jak w takim razie poradzili sobie twórcy filmu Ignacy Loyola?
Obraz wyreżyserowany przez Filipińczyka – Paolo Dy nie jest opowieścią o całym życiu św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu jezuitów. Na samym początku twórcy opowiadają nam o wykuwaniu miecza, którym posługiwał się będzie główny bohater i ta właśnie metafora wydaje się wyjątkowo trafnie opisywać Loyolę – stworzony z ciosów, jakie otrzymał, ochrzczony w wodzie, zmieniający swą postać z rozpalonego metalu do perfekcyjnego narzędzia w ręku samego Boga. Chwilę później widzimy małego hiszpańskiego szlachcica w momencie konfrontacji ze śmiercią starszego brata, który poległ na wojnie. Scena od razu konstytuuje głównego bohatera i pokazuje główne motywacje, jakie będą napędzać jego działania: chęć przypodobania się ojcu, który obwiniał go za śmierć żony (zmarła niedługo po porodzie), a także dorównania bratu zmarłemu w boju. Kolejnego motywu jego postępowania szukać możemy w chęci służby pięknej hiszpańskiej księżniczce, którą filmowy Ignacy poznaje przez przypadek, kilkanaście lat później, na pałacowych krużgankach.
Bohater używa życia, korzysta z uczt, swawoli z prostytutkami, bierze udział w wojnie, w której chce dowieść swojego męstwa i wreszcie dorównać bratu. Podczas bitwy zostaje jednak poważnie ranny w nogę i powraca do rodzinnej posiadłości pełen goryczy i bólu, nie mogąc dowieść swoich ambicji, stając się kaleką, pogrąża się w cierpieniu i nudzie. Zajmując się jedynymi książkami, jakie udało się znaleźć w majątku, dokonuje się w nim przemiana – czyta żywoty świętych, Życie Chrystusa. Skoro nie może już walczyć i zginąć jak brat ani służyć księżniczce, stawia przed sobą nowe wyzwanie – chce stać się rycerzem bożym. Obserwujemy jego przemianę, oddanie ubrań i pieniędzy bezdomnemu, stanie się żebrakiem, udzielanie pomocy chorym i potrzebującym, a w końcu działalność kaznodziejską, którą interesuje się inkwizycja, widząc w nim szarlatana i iluminata. W retrospekcji widzimy też drogę pokutną, jaką przebył, umartwianie się, walkę z szatanem (pokazaną w filmie bardzo dosłownie) oraz objawienie samego Chrystusa. Opowieść kończy się w momencie wyruszenia Ignacego do Paryża, gdzie będzie się dokształcał.
Jaki w takim razie jest film wyreżyserowany przez Paolo Dy? Ignacy Loyola to dzieło bez dwóch zdań nie do końca udane, szczególnie utykające pod względami artystycznymi. Bardzo nieudolnie wykorzystano efekty specjalne, co razi przede wszystkim w batalistycznej scenie obrony Pampeluny. Twórcy silą się nawet na upodobnienie jej do bitwy o Helmowy Jar z Dwóch wież Petera Jacksona, ale to ani trochę nie pomaga. Całość ma miejsce w pierwszej części filmu i wspólnie z niezgrabnymi dialogami, scenami budzącymi lekkie zażenowanie (spotkanie z księżniczką Cataliną) może skutecznie zachęcić do opuszczenia kinowej sali, a szkoda, bo później jest zdecydowanie lepiej. Na uwagę zasługuje przede wszystkim wątek postawienia Ignacego przed trybunałem inkwizycji. Film nabiera wtedy tempa, buduje autentyczne napięcie i skłania do ważnej i arcyciekawej refleksji, do której powrócę. Z drugiej strony znajduje się tam miejsce na retrospekcję, w której widzimy ciężką pokutną drogę Loyoli, a także jego walkę z szatanem, a następnie symboliczny chrzest i objawienie się Chrystusa. Pomimo tego, że jest to sekwencja dość kiczowata i mało oryginalna, to mimo wszystko ważna, mocno akcentująca miłość Boga do każdego grzesznika i moc Miłosierdzia Bożego.
O aktorstwie nie można powiedzieć więcej niż to, że jest poprawne. Andreas Muños wcielający się w rolę tytułową jest w stanie unieść ciężar, jaki na nim spoczął, wydaje się też, że został dobrze obsadzony pod względem podobieństwa fizycznego do św. Ignacego. Zdjęcia w większości nie wnoszą żadnej wartości dodanej, służą tylko narracji, momentami są tandetne i czasem nie wiedzieć czemu przyspieszone (co widać szczególnie w przebitkach ukazujących naturę i krajobrazy).
Jasnym punktem Ignacego Loyoli jest bez wątpienia scenariusz – twórcy nie idą na łatwiznę, rezygnują z nudnej chronologii na rzecz retrospekcji, samą historią świetnie kreują postać głównego bohatera, jaka szkoda, że nie pomagają w tym wszystkim dialogi… Twórcom, oprócz niezłego scenariusza udało się także zarysowanie dokonań św. Ignacego Loyoli w postaci ćwiczeń duchowych czy medytacji ignacjańskiej, co może zachęcić do ich poznania, ale również zmusili do myślenia nad pewnymi ważnymi kwestiami. Te, które są mi najbardziej bliskie to przemiana, jaka może zajść w człowieku, a także bardzo istotna rola samej drogi, w pracy nad sobą i zmienianiu się na lepsze. Kolejną jest zaakcentowanie roli Bożego Miłosierdzia, które jest nieskończone, większe niż nasze najgorsze uczynki, a Bóg sam pozwolił na to, by nasze grzechy przybiły Go do krzyża, by mógł nas zbawić. Ostatnia może wydawać się dość wywrotowa, ale także bardzo cenna – historia św. Ignacego pokazuje jak ważni dla Kościoła byli, są, i miejmy nadzieję, będą, ludzie myślący inaczej, może nawet uznani początkowo za heretyków, którzy jednak pokazują inną perspektywę. Zwracają oni uwagę na elementy, które do tej pory nie odgrywały dużego znaczenia, zmuszając do ustosunkowania się do nich (taka myśl padła także w debacie z udziałem prof. Agaty Bielik-Robson oraz ks. prof. Andrzeja Draguły, podczas Czwartego Tygodnia Refleksji nad Kulturą Duchową). W filmie postać Ignacego zostaje oskarżona o herezję, inkwizytorzy wyrzucają mu np. medytację, podczas której medytujący wyobraża sobie, że jest uczestnikiem wydarzeń opisanych w Biblii, widzą w tym działanie niepochodzące z bożego natchnienia, co oczywiście nie jest trafne. Dziś możemy zaobserwować podobne reakcje, chociażby na medytację chrześcijańską, którą tak wiele osób niesłusznie kojarzy z medytacją znaną z duchowości dalekowschodnich.
Film Ignacy Loyola nie zachwyca elementami czysto filmowymi, ale daje jasny, ważny przekaz. Zmusza do myślenia, prowokuje do rozmowy. Warto więc przebrnąć przez wszystkie jego niedociągnięcia i złe strony, by wydobyć elementy naprawdę wartościowe, przypomnieć sobie o pewnych prawdach i zastanowić się, zgodnie z nauką św. Ignacego Loyoli, do jakiego celu zmierzamy my sami.
Ignacy Loyola
scenariusz i reżyseria: Paolo Dy
zdjęcia: Lee Briones Maily
muzyka: Ryan Cayabyab
obsada: Andreas Muñoz, Javier Godino,
Julio Perillán, Gonzalo Trujillo i inni
Hiszpania, Filipiny 2016 r.
Wojciech Jasiński